Laboga The Beast Classic Head 30
Nasza narodowa legenda wzmacniaczy gitarowych, firma Laboga przejęła się słowami naszego narodowego Wieszcza i postanowiła wyprodukować wzmacniacz, który, jak te "księgi" z narodowej epopei, miał "trafić pod strzechy".. Zamysł sprytny.. lecz zamiast "narodowego wzmacniacza" Klientów czeka "grecki dramat"... I tak zamiast "Pana Tadeusza" mamy "Dziady".. :)
Takie mamy czasy, że Wielcy Producenci chcą sprzedawać "wincyj i wincyj", więc prawie każda licząca się marka wzmacniaczy gitarowych, odcinając "kupony" od swojego logo, oferuje mocno budżetowy sprzęt "dla mas", bo wszyscy już wiedzą , że lepiej sprzedać 1000 wzmacniaczy z zyskiem 100zł na każdym, niż 20 wzmacniaczy z zyskiem po 500zł na sztuce.
Tak więc Marshall ma swoją paskudnie brzmiącą, ale tanią serię MG, Fender ma serię Frontman, Orange modele Crush, Vox ma Parhfinder'a itp itd... Jest tego multum... Jakimś cudem Mesa trzyma klasę i póki co nie widać żadnej Mesa Miseczka Mark 666 :) I chwała jej za to...
Niestety nasza "lampowa duma narodowa", firma Laboga, również zaistniała w segmencie lampowego "low endu", co moim zdaniem w kontekście boutigue'owej manufaktury jest kompletnym nieporozumieniem, i zaoferowała tani lampowy wzmacniacz The Beast... Z drugiej strony mało co mnie już zdziwi, bo od kiedy gitarowa ikona, firma PRS zaczęła sprzedawać serię wzmacniaczy Sonzera, która zbiera fatalnie opinie... to już wszystko może się zdarzyć...
Laboga The Beast to niewielki wzmacniacz produkowany w czterech głównych odmianach. Combo o mocy 15W, combo o mocy 30W i analogiczne head'y.
Dodatkowo jest odmiana Modern, o w/g producenta nowoczesnych brzmieniach oraz odmiana Classic o Brzmieniu Vintage... Reasumując, na de facto jednej platformie sprzętowej udało się Labodze "wygenerować" kilka pozycji produktowych... Wszystko spasuje... wszystko zgodnie ze "światowymi trendami"... :)
Do nas trafił Laboga The Beast Classic 30 Head... Powodem były mocne szumy, trzaski, źle działające potencjometry... W sumie "na dzień dobry" byłem lekko zdziwiony, bo to przecież całkiem "świeży" piecyk, a tu takie spore problemy...
Przecież taki Fender Blues Junior, a co by nie powiedział to jednak "wzmacniacz spod prasy", kosztujący podobne pieniądze, potrafi grać kilka czy kilkanaście lat "bez zająknięcia"... The Beast to produkt jednej z najlepszych polskich manufaktur, wręcz boutique'owa produkcja, więc oczekiwałem czegoś innego... Cóż...
Obudowa wzmacniacza wykonana dobrze, choć na mój gust "wzornictwo przemysłowe" w tym przypadku zawiodło. Logo zbyt duże, nieproporcjonalne do całości, przedni panel to ścianka chassis z nadrukowanymi opisami, gałki typu "chicken", które można kupić w pierwszym lepszym sklepie z częściami. Szczerze mówiąc, wzmacniacz bardziej wygląda na porządny "samopał" amatora-hobbysty niż na produkt uznanej manufaktury. Wystarczy sobie popatrzeć na np. Bugerę V55HD, by się przekonać, że piecyk może "cieszyć oko"...
Wzmacniacz posiada pętlę efektów z przełączanym poziomem sygnału, co czyni ją bardziej uniwersalną. Mamy równiej wyjście do nagrywania w standardzie Jack i XLR. Laboga The Beast ma również możliwość redukcji mocy o 50% oraz funkcję całkowitego (i bezpiecznego dla wzmacniacza) odłączenia głośnika, przydatną podczas nagrywania w warunkach domowych.
Wyciągamy chassis... W środku całkiem przyjemne. Porządnie wykonana płyta, porządnie polutowana z użyciem rozsądnych elementów. Od góry dwa porządne, całkiem spore transformatory. Zasilający i głośnikowy. Pomiędzy nimi rząd czterech lamp mocy EL84, pracujących z automatycznym prądem spoczynkowym (bias) tak, jak np. kultowy Vox AC30. Lampy mocy osłonięto siatką stalową, zabezpieczającą przed ich przypadkowym dotknięciem. Do tego tylko dwie lampy 12AX7, ale z drugiej strony na takim secie lamp da się zrobić dobry czy nawet bardzo dobry wzmacniacz, choć hi-gain'a raczej nie :)
Lokalizacja głównego uszkodzenia, czyli szumów i trzasków trochę trwała, bo jak się okazało, przyczyną był "wylany" kondensator elektrolityczny, w układzie jako bypass w obwodzie rezystora katodowego jednego ze stopni preampu. Byłem zaskoczony, bo jeśli ten piecyk miałby lat 15-20, to było by to jakoś zrozumiałe, ale w relatywnie "młodym" wzmacniaczu? Hymm... coś nie tak... Trzeszczące potencjometry też nie napawały optymizmem....
Do tego piecyka podchodziłem z ogromną empatią... Wzmacniacze Laboga to w końcu wzmacniacze mojej młodości, a obecnie już wręcz kultowe, choć tak naprawdę, to na "przestrzeni dziejów" to trochę różnie z tymi Labogami bywało... Tak czy owak, na dzień dzisiejszy status chyba najlepszej polskiej manufaktury do czegoś zobowiązuje i po Laboga The Beast spodziewałem się dobrego, "kultowego brzmienia Labogi", choć oczywiście w mini-wydaniu... I srogo się zawiodłem.... :(
Wzmacniacz to dwukanałowa konstrukcja. Teoretycznie Clean i Drive. W praktyce "muł" i "bzycek-elektyczek"... Zapewne komuś "zajdę za skórę", ale trudno... Moje uszy "kumpli nie mają"... :)
Kanał Clean. Ktoś wpadł na "genialny" pomysł i zamiast klasycznego układu Gain, Bass, Middle, Treble - mamy w tym kanale tylko dwa (!!!) potencjometry. Gain, czyli normalną regulację wzmocnienia oraz potencjometr nazwany Charakter. Nazwa jak najbardziej trafna, bo rzeczywiście trzeba mieć charakter, aby tego używać. Ten potencjometr działa następująco... W skrajnym lewym położeniu mamy dużo dołu i mało góry, a w skrajnym prawym odwrotnie... W środkowym położeniu coś pośredniego, czyli trochę dołu i trochę góry. Regulacja barwy działa, bez obaw.. Problem w tym, że w żaden sposób nie kreuje brzmienia gitary. Regulacja jest brzmieniowo "nijaka" i w zasadzie mało sensowna.
Dla przykładu. Ustawiłem sobie poziom górnego pasma, a chciałbym dodać jeszcze trochę dołu... Nic tego... dodając dół, "skręcam" górę... "Kolor" brzmienia? Żaden. Do tego samo brzmienie gitary "zamulone", pozbawione szczegółów, skompresowane, nijakie... W mojej estetyce kompletnie nie do przyjęcia. Dawno nie słyszałem tak słabego brzmienia Clean.
Kanał Drive... Zapewne wielu z Was miało "kultowy" przester Ibaneza TS9. Nie wiedzieć czemu "kultowy". Mnie nigdy się nie podobał... "Bzycek-elekrycek"... Nic więcej. I dokładnie coś podobnego znajdziemy w The Bead Classic jako kanał Drive... plus regulacja Bass i Treble. Lampowy sound, lampowe przesterowanie? Niestety nie w tej bajce... Równie "kultowy" co Ibanez TS9, Marshall MG Series gra lepiej... Dla mnie taki Drive w lampowym (!!!) wzmacniaczu boitque'owej firmy Laboga to jakiś ponury żart. Ja tego nie kupuję...
Na koniec test mocy, bo mi to trochę "cichawo" to grało... Laboga The Beast Classic Head 30W ma dokładnie 17,5W i to po wymianie lamp na nowe... Powód? Zbyt duża fabryczna wartość wspólnego rezystora katodowego lamp mocy, która skutecznie ogranicza moc maksymalną. Dobra... miałem już dość "pozytywnych" doznań... :)
Tytułem podsumowania...
Na stronie sklepu firmowego Laboga przeczytałem opis kolumny 1x12, dedykowanej do head'ów serii The Beast. Zacytuję fragment: "Cechuje ją brzmienie z dużą ilością gitarowego brzmienia, jest głośna i wyraźna jak na swoje wymiary". Koniec "cytaty" :)
No to teraz ja (o Laboga The Beast Classic 30 Head) : "Cechuje go brzmienie ze śladową ilością gitarowego brzmienia, jest niegłośny i niewyraźny jak na swoje wymiary". I cenę :)
Na serio to taka Bugera V55DH jest o lata świetlne przed Laboga The Beast. I żadne "smakowite" logo tego nie zmieni. W mojej prywatnej opinii seria The Beast to wizerunkowa porażka skądinąd szacownej i zasłużonej firmy. "Powinni tego zabronić" :)
W przygotowaniu mały rarytas. Ashdown Little Bastard 30W. Mała, w pełni lampowa, zaledwie 30-watowa głowa do basu... Czy to ma w ogóle sens taki "wynalazek"? Zapewniam że ma. :) Zapraszam do polubienia naszej strony :)